W skrócie: Sausage Party, Czerwony Kapitan, Rekiny wojny, Legion samobójców


    Sierpień okazał się bardzo intensywnym miesiącem pod względem obejrzanych przeze mnie premier kinowych. Udało mi się zobaczyć Sausage Party, Czerwonego Kapitana, Rekiny wojny, Legion Samobójców i Zjednoczone stany miłości, o których pisałam już parę tygodni temu. Dzisiaj pokrótce o pozostałej czwórce, która mimo, że w większości okazała się miłą niespodzianką to nie obyło się jednak bez rozczarowań.


    Taka sytuacja: Sprawdzacie kinowe premiery i widzicie animację dla dorosłych, w której głównymi bohaterami jest parówka i bułka przemierzające półki supermarketu, aby dowiedzieć się jaki jest sens ich życia, a odpowiedzialni za produkcję są między innymi Seth Rogen i Jonah Hill. Do kina idziecie, więc z czystej ciekawości spodziewając się wulgarnych, ostrych, pełnych podtekstów seksualnych i momentami niesmacznych żartów. Zamierzacie się po prostu dobrze bawić. W sumie wszystko się zgadza, ale po kolei. "Sausage Party" przedstawia egzystencję produktów spożywczych. Bohaterowie żyją w przekonaniu, że zabranie ich do domu przez człowieka jest przejściem do raju, gdzie wszyscy są szczęśliwi i mogą wyjść ze swoich opakowań. Przez przypadek jedzenie odkrywa okrutną prawdę... Oprócz podtekstów seksualnych, które kryją się w co drugim żarcie mamy również mnóstwo czarnego humoru. Tortury, obdzieranie ze skóry, pożeranie dzieci, ćwiartowanie ciał i litry lejącej się krwi, a to wszystko podczas przygotowania można powiedzieć normalnego obiadu dla rodziny. Jest ostro, dosadnie, bez zahamowań, czego zwieńczeniem jest końcowa orgia w supermarkecie. Jedno jest pewne jedząc hot-doga już nigdy nie spojrzycie na niego tak jak kiedyś.
7/10





    "Czerwonego kapitana" rozpoczyna scena na cmentarzu, na którym zostają znalezione zwłoki z licznymi śladami tortur. Detektyw Krauz z Wydziału Zabójstw wraz ze swoim partnerem postanawiają podjąć się tej sprawy i rozwiązać zagadkę. Przyznaję się, że ten seans był bardzo spontaniczny i dopiero po kupnie biletów dowiedziałam się, że właśnie idę na kryminał z dubbingiem. Trzeba sporych chęci, aby uwierzyć w akcję dziejącą się na ekranie skoro podłożony głos sprawia, że czujemy się trochę jak na kolejnej części "Nocy w muzeum". Jest to bardzo mylące, jeśli na ekranie oglądamy sekcję zwłok, a nagle odzywa się któryś z bohaterów i cała wiarygodność sceny gdzieś zanika. Śledztwo rozgrywa się powoli, a trop prowadzi bohaterów do komunistycznej władzy i Kościoła. Mniej więcej pierwsza połowa jest naprawdę przyzwoita. Jest nieźle. Historia w pewnym stopniu mnie zaciekawiła, bo wbrew pozorom uważam, że samo śledztwo miało potencjał tylko nie potrafiono tego potencjału wykorzystać. Druga połowa gubi ten film. Główny bohater z ambitnego, upartego detektywa w ciągu kilku chwil zmienia się groźnego furiata, któremu zacierają się wszelkie hamulce. Nie wiadomo skąd ta nagła zmiana, nie wiadomo co nim kieruje, ale on chyba sam tego nie wie. Postać przestaje być wiarygodna i staje się po prostu komiczna. Pozostaje taka do końca tworząc serię absurdalnych sytuacji i wypowiadając absurdalne kwestie (w dodatku zdubbingowane). Tyle w tym niedorzeczności i głupoty, że siedząc na sali kinowej ciężko zachować powagę.
3/10

 



    Historia dwóch znajomych z lat szkolnych, którzy spotykają się ponownie na pogrzebie ich wspólnego kolegi. Efraim opowiada o handlu bronią i sporych pieniądzach jakie można na tym zarobić. David ze względu na słabą sytuację materialną wchodzi z nim w spółkę. "Rekiny wojny" to łagodniejszy "Wilk z Wall Street", w którym również mamy ludzi zaczynających od zera, szczęściarzy odkrywających interes życia niosący ich na sam szczyt. Tam Wall Street, tu Afganistan-mimo tego historie są niemal identyczne. W obu przypadkach mamy do czynienia z ludźmi, którzy w szybkim czasie osiągnęli ogromny sukces finansowy, którzy czerpali z życia garściami coraz bardziej przesuwając granice moralności. Podobny jest również wydźwięk obu produkcji. Czy warto postawić wszystko na jedną kartę, aby przez moment żyć jak król? Odpowiedź jest oczywista. Podobała mi się również ta lekka, rozrywkowa konwencja, w której utrzymany jest film. Humor momentami przypominał serię "Kac Vegas" tego samego reżysera, szczególnie podróż dwójki głównych bohaterów do Bagdadu. Uważam, że "Rekiny wojny" to jedna z wakacyjnych premier, po którą warto sięgnąć. Niezobowiązujące kino rozrywkowe na wysokim poziomie.
8/10





    Mam spory problem z oceną filmów o superbohaterach. Nieważne czy są one od Marvela, czy jak w przypadku "Legionu samobójców" wyprodukowane przez DC. Zazwyczaj jest tak, że choć żarty mnie bawią i film ogląda się dobrze to wychodząc z kina pamiętam jedynie zakończenie, a pod koniec dnia już całkowicie ulatuje mi z głowy (wyjątkiem był "Deadpool"). Tutaj nie było inaczej, ale może krótko o czym ta historia w ogóle opowiada. Rząd wpada na pomysł szkolenia najbardziej niebezpiecznych przestępców i stworzenia grupy, która będzie zwalczać zło w Ameryce. Ich pierwsza misja to zgładzenie demona wiedźmy, który wymknął się spod kontroli rządu. Ciekawe było to, że paradoksalnie rząd, który ma chronić państwo i ludzi był bardziej szkodliwy, niż bohaterowie przedstawiani jako zbrodniarze, złodzieje i wariaci. "Legion samobójców" ma elementy, do których można się przyczepić jak na przykład przybliżenie historii tylko kilku postaci, resztę traktując bardzo pobieżnie, momentami można odnieść wrażenie, że twórcy na siłę starają się 'upchnąć' dużo treści w zaledwie dwugodzinnym filmie przez co spójność zostaje lekko zachwiana. Film broni się jednak postaciami. Jest świetna Harley Quinn, dobry Deadshot i intrygujący Kapitan Boomerang, którego historia nie została rozwinięta, a szkoda, bo był spory potencjał.
7/10



1 komentarz:

  1. Ja widziałam dwie premiery stąd. Sausage party- zgadzam się w 100 procentach! W Legionie Samobójców podobała mi się jeszcze grafika i ścieżka dźwiękowa!

    OdpowiedzUsuń