Trylogia: Zniknięcie Eleanor Rigby



    Zniknięcie Eleanor Rigby to trylogia przedstawiająca historię małżeństwa z kilkuletnim stażem, których związek przechodzi poważny kryzys. O samym projekcie dowiedziałam się już jakiś czas temu i wydał mi się on niezwykle interesujący. Obawiałam się jednak, że polskie kina mogą ominąć te produkcje. I rzeczywiście filmy od razu trafiły na półki sklepów. Po tak długo oczekiwanym poznaniu historii tych bohaterów postanowiłam krótko napisać o jej zaletach, ale też o wadach. 



    Każda z części trylogii opowiada tą samą historię, jednak pokazaną z różnych perspektyw. Główni bohaterowie to młode małżeństwo, których związek przechodzi próbę. Para walczy o swoje uczucia i stara się uratować to co kiedyś ich łączyło. Dwie części: "On" i "Ona" to pokazanie sytuacji, której musieli stawić czoła bohaterowie oczami każdego z nich. Ciekawe jest to, że zdarzenia przedstawione w filmach teoretycznie są identyczne, natomiast w praktyce pokazane oczami zarówno kobiety i jak mężczyzny czasem całkowicie zmieniają swoje znaczenie. Te same słowa, sytuacje mogą być tak różnie zinterpretowane i odebrane stawiając historię w zupełnie innym świetle.

    Dlaczego ich związek przechodzi kryzys? Co ich poróżniło? Jaka sytuacja tak silnie wpłynęła na ich życie? Wraz z początkiem filmu nasuwa się mnóstwo pytań, na które widz nie dostaje odpowiedzi, przynajmniej nie od razu. O parze głównych bohaterów nie dowiadujemy się za wiele. Reżyser dozuje szczegóły z życia swoich postaci co jakiś czas przemycając istotną informacje na ich temat.
 


    "On" i "Ona" to części, które dopełniają się nawzajem pokazując widzowi szersze spojrzenie na całą sytuację. Perspektywa mężczyzny zdaje się być bardziej uboga. Postać Conora jest prosta. Bohater czuje, że jego związek przechodzi kryzys i stara się go ratować. Usiłuje naprawić relacje z małżonką, jednak nie umie jej zrozumieć. Jego spojrzenie ma w sobie dziecięcą naiwność, lecz zostawia widzowi również sporo nadziei. Historia przedstawiona jego oczami nasuwa na myśl sporo pytań i niedopowiedzeń, które zostaną rozwiane dopiero w kolejnej części. Z tego też wynika, że o wiele bardziej lubię spojrzenie Eleanor. Jej perspektywa ma w sobie więcej dramatu, nie jest tak powierzchowna jak w przypadku Conora. Bohaterka jest postacią tragiczną. Stoi przed trudną decyzją, która niezależnie od wyboru sprawi jej ból.



    Jeśli chodzi o ostatnią część historii to jest to spojrzenie obiektywne osoby trzeciej. Uważam, że połączenie dwóch pierwszych części w jedną było zupełnie niepotrzebnym zabiegiem. "Oni" nie wnoszą do opowieści niczego nowego, nie odkrywają przed widzem nowych faktów. Ta część to nic innego jak zlepienie poszczególnych scen z poprzednich filmów i pokazanie ich jako spójnej całości. Oglądanie jej jako ostatnią część trylogii to jak oglądanie produkcji po raz drugi, gdzie doskonale znany wszystkie sceny i finał historii, natomiast obejrzenie jej jako odrębnej całości, bez poznania wcześniejszych filmów spowoduje, że opowieść ta dużo straci. Wyda się mdła i pozostawi u widza ogromny niedosyt. Można więc spokojnie podarować sobie ten seans.
 
    Trylogia "Zniknięcie Eleanor Rigby" to zaraz obok "Blue Valentine" najciekawszy film opowiadający o miłości bez fajerwerków, o uczuciu, które wyniszcza od środka. Historia, którą opowiada Benson jest poprowadzona subtelnie i owiana dozą tajemniczości, a wolne tempo sprawia, że całość staje się bardziej autentyczna, prawdziwa. Polecam.

2 komentarze:

  1. Dlaczego ja o tym nie słyszałam :o? Możesz mi podpowiedzieć w jakiej kolejności powinnam te części oglądać :)? Najpierw On, później Ona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On, Ona, ewentualnie na końcu Oni. Ja oglądałam w takiej kolejności i myślę, że to najlepsza opcja ;)

      Usuń