Wycieczka do Włoch, nowy Refn, który Refnem nie jest i fascynacja Leną Dunham- podsumowanie lutego

podsumowanie miesiąca| najlepsze filmy

    W ubiegłym miesiącu obejrzałam Tamte dni, tamte noce i nadrobiłam dwie poprzednie produkcje reżysera (chociaż tutaj o nim nie napisałam to polecam Nienasyconych, a rzadko zdarza mi się, że wolę remake, niż oryginał). Odkryłam na platformie Netflix film Good time, który jest najlepszą rzeczą, jaka mnie w lutym spotkała. Zachwycił również Pattinson, w którego filmografii usilnie starałam się odkryć jeszcze jakieś perełki (jeśli o chodzi o jego popis aktorski to warto sięgnąć po Rover). Oraz po zmaganiu się od dwóch miesięcy z serialem Dziewczyny ostatecznie go skończyłam... i czuję pustkę, dlatego szukam dobrego zamiennika.   





    Film Tamte dni, tamte noce może okazać się świetną alternatywą dla osób, które chciałyby odwiedzić Włochy, a niekoniecznie jest to możliwe. Jest to bowiem kino niezwykle klimatyczne, pobudzające zmysły i pozwalające przenieść się do świata bohaterów. Historia rozgrywa się latem 83' w małym miasteczku we Włoszech, gdzie siedemnastoletni Elio wraz z rodziną spędza wakacje. Do domu przyjeżdża również były student ojca chłopaka, w którym Elio się zakochuje. W nowym filmie Guadagnino najbardziej podoba mi się subtelne i dosyć zaskakujące podejście do tematu. Reżyser bowiem nie sili się na kontrowersję, a tam gdzie mogła by się ona pojawić kamera zaczyna spoglądać przez okno. Ciekawym zabiegiem, który również świetnie się sprawdził było pominięcie elementu przeszkody dla zakazanego romansu, jaką mogą stanowić rodzice, społeczeństwo, dziewczyna, przyjaciele itd. Twórcy umieszczają swoich bohaterów w bardzo tolerancyjnym otoczeniu pozwalając na to, aby ich relacja powoli się rozwijała. Przez cały seans odczuwałam, jednak coś w rodzaju niepokoju przed tym, że zaraz zostaną przyłapani, że ich związek z założenia musi zakończyć się katastrofą. Film natomiast nie zmienia tempa, które narzucił na samym początku i niespiesznie, spokojnie i subtelnie obserwuje rozwój oraz przemianę bohaterów pomału zbliżając się do końca wakacji. Te zabiegi sprawiają, że Tamte dni, tamte noce nie odbiera się jako filmu stricte o miłości homoseksualnej. Jest to historia o wiele bardziej uniwersalna, z którą łatwo, chociaż po części, się utożsamić. Produkcja ta jest przede wszystkim o wakacyjnej miłości, która musi się skończyć i którą wspomina się potem latami. Jest również o dojrzewaniu, próbowaniu nowych rzeczy i odkrywaniu samego siebie, nie tylko w sferze seksualnej. Tamte dni, tamte noce jest filmem, który mógł być ckliwym melodramatem i bezczelnie grać na emocjach widza, ale tego nie robi. Jest to kino zrobione ze smakiem, niespieszne i przepiękne wizualnie.
8/10



    Przypadkiem odkryłam duet braci Safdie i ich najnowsze dzieło Good time. Dzięki Netflix! Od dwóch tygodni mam go gdzieś z tyłu głowy i powoli układam sobie co tak naprawdę chcę o nim napisać. Historia wydaje się dość prosta. Opowiada o dwóch braciach, którzy napadają na bank. Skok nie udaje się, a jeden z nich zostaje złapany przez policję. Cała akcja rozgrywa się w ciągu nocy, podczas, której główny bohater stara się odbić swojego niepełnosprawnego brata i zapanować nad sytuacją. Zaletą Good time jest szybkie, intensywne tempo, które nie zwalnia, ani na moment. Z zapartym tchem obserwowałam każdą kolejną pochopnie podjętą decyzją przez głównego bohatera, który coraz bardziej tracił kontrolę nad sytuacją wplątując się w szereg zdarzeń, które oddalały go od upragnionego celu. Z drugiej strony nie odebrałam tej postaci jako negatywnej, pomimo czynów jakich się dopuszczała, ponieważ wciąż miałam na uwadze czyste intencje bohatera. Dlatego też od początku do końca jest to postać, której mocno się kibicuje. I tutaj trzeba wspomnieć o Robercie Pattinsonie, który wciela się w głównego bohatera, ponieważ uważam, że jest to idealny przykład na to jak aktor usilnie próbuje zerwać z wizerunkiem wampira z sagi Zmierzch. Nieśmiało powiem, że po seansie Good Time stwierdzam, że mu się udało. Produkcja braci Safdie rozkochuje też na płaszczyźnie samego obrazu. Przez cały seans miałam wrażenie, że oglądam film spod ręki Refna, ponieważ stylistyka była mocno zbliżona do Drive. Poza tym to samo skojarzenie nasuwało mi się, jeśli chodzi ścieżkę dźwiękową, którą w obu przypadkach nazwałabym psychodeliczną elektroniką z elementami popu. Warto dla rewelacyjnej roli Pattinsona, dla sposobu, w jaki zostały nakręcone poszczególne sceny i dla ścieżki dźwiękowej, która uzależnia. Jedyną wadą jest to, że Good Time kiedyś się kończy.
8/10 ♥



SERIAL:

    Dziewczyny to serial, który budzi wiele sprzecznych emocji, od śmiechu, przez oburzenie, aż po mocne poirytowanie, jednak ostatecznie nie chciałam się rozstawać z jego bohaterami. Lena Dunham odpowiedzialna za produkcję serialu opowiada historię czterech przyjaciółek z Nowego Jorku, które wkraczają w dorosłość. To brzmi jak naiwna produkcja o dojrzewaniu, których jest mnóstwo, jednak Dziewczyny odkrywają tę tematykę na nowo. Pokochałam ten serial za szczerość i naturalność oraz komediową otoczkę. Podobało mi się również podejście do cielesności, seksu i obrazu kobiet, co wzbudziło największe kontrowersje wokół produkcji. Dziewczyny są serialem pełnym niedoskonałości, nieudanych związków, źle podjętych decyzji oraz nieperfekcyjnych ludzi, zewnętrznie i wewnętrznie. Nie było tam bowiem postaci, którą dało się polubić w całości. Każdy z bohaterów miał swoje wady, popełniał błędy i postępował narcystycznie, samolubnie, czy dziecinnie. Jednak niezależnie jacy by oni nie byli to emocje, które odczuwali były autentyczne i byłam się w stanie uwierzyć w każdą z postaci, pomimo, że czasem ciężko było zaakceptować ich postępowanie.
8/10 ♥


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz